W YouCan Studio pomagamy kobietom takim jak Ty osiągać swoje cele. Czasem jest nim utrata nadprogramowych kilogramów, innym razem poprawa zdrowia lub praca nad sprawnością, czy kondycją. Ile kobiet, tyle odczuć związanych z wdrażaniem nowych nawyków i treningiem.
Jedną z dziewczyn, która zdecydowała się na współpracę z nami jest Magda, ćwicząca pod czujnym okiem trenerki Anety Kłaczkowskiej. Magda zgodziła się opisać swoją przygodę z YouCan Studio. W artykule przedstawia korzyści płynące z regularnego treningu, m.in. znaczną poprawę zdrowia i samopoczucia, jaką u siebie zaobserwowała. Jak sama zaznacza „gdyby nie moja trenerka Aneta, znowu bym się poddała”.
Co dokładnie wniosła w życie Magdy ta współpraca? Przeczytajcie sami…

„Jako dziecko i nastolatka szczerze nienawidziłam wf-u . Dopiero jako dorosła osoba odkryłam, że aktywność fizyczna to nie tylko gry zespołowe, skoki przez skrzynię czy bieganie (przy którym zresztą zawsze miałam wrażenie, że zaraz padnę od zadyszki, a serce wyskoczy mi uszami). Gdy byłam w początkowych klasach podstawówki, studenci AWF robili nam różne testy wysiłkowe. Już wtedy usłyszałam, że mam wydolność jak wróbelek. Mimo to uwielbiałam wędrować po górach, choć przy każdym podejściu żałowałam, że znowu zachciało mi się oglądać świat z wysoka… Wiecznie na końcu grupy, łapczywie łapiąca powietrze, z sercem wyrywającym się z piersi i omdlewającymi nogami. Podobnie było z jazdą na rowerze. Już wyjazd na niewielkie wzniesienie na bulwarach wiślanych skutkował konkretną zadyszką. Lata mijały, a moją jedyną aktywnością pozostawały wycieczki i (okazjonalnie) jazda na rowerze. Nie chodziłam na siłownię – bo nie wiem co robić, nie korzystałam z grupowych zajęć fitness – bo przecież padnę z braku kondycji. W późniejszym czasie przyplątały się problemy zdrowotne, przestałam więc jeździć w góry, a rower poszedł w odstawkę.

Kilka lat temu postanowiłam ponownie wziąć się za siebie. Nie miałam wówczas większych problemów ze zdrowiem, więc zaczęłam uczęszczać na treningi personalne na trx. Po jakimś czasie zdecydowałam się ćwiczyć sama w domu, sporadycznie chodząc na siłownię. Minęły 2 lata i kilka emocjonalnych dołków zakończyło moją sportową przygodę, a kolejne 4 lata systematycznego „nicnierobienia” pochłonęło siłę z mięśni i nabytą wcześniej niewielką poprawę wydolności.

O tym, że mam wysokie tętno dowiedziałam się przez przypadek, przy mierzeniu ciśnienia w domu nowo zakupionym ciśnieniomierzem. Zaintrygowana swoim wynikiem zaczęłam zgłębiać temat i trafiłam na hasło – „tętno spoczynkowe”. Tym sposobem odkryłam tajemnicę mojej kiepskiej wydolności, braku siły z niedotlenienia przy jakiejkolwiek aktywności sportowej i problemów przy podejściach i podjazdach. Występujące w rodzinie choroby serca zmotywowały mnie do wizyty u kardiologa. EKG, echo serca, całodobowy holter i diagnoza: oprócz niewielkiej niedomykalności zastawki mitralnej jestem zdrowa, a moje tętno spoczynkowe dochodzące wówczas nawet do 98 uderzeń serca na minutę „to taka moja uroda”. Na pytanie, co mogę robić aby to zmienić, lekarz zasugerował – mniej stresu, mniej kawy i ćwiczyć, aby poprawić wydolność serca!

Tak oto, w czerwcu 2018 roku, uzbrojona w pulsometr zgłosiłam się do YouCan Studio na pierwszy trening. Ja, lat 45, okrągłe plecy, pogłębiona lordoza lędźwiowa, 4 kg niechcianej tkanki tłuszczowej, tętno, które chce mnie zabić gdy podbiegam do autobusu i marzenie, aby móc podciągnąć się na drążku. Dość szybko marzenia zostały zweryfikowane, a priorytetem stało się dla mnie zapanowanie nad wadami postawy i dotrwanie do końca serii wchodzenia na skrzynię. Dziś wiem, że gdyby nie moja  Aneta Kłaczkowska – Trener Personalnyznowu bym się poddała. To co mnie uratowało, to całkowite wyłączenie myślenia o celu i zawierzenie Anecie. Po prostu przychodziłam, nie analizując: „a ile teraz mam tętna”, a „ile teraz zrobiłam powtórzeń” i „czemu zmiany zachodzą tak powoooooli”? Za każdym razem skupiałam się po prostu na tym, aby przeżyć trening!  A nie było łatwo…

Zapytana przez koleżankę „Ile minut cardio robisz na treningu? ” odpowiedziałam „Dla mnie cały trening to jedno wielkie cardio! Potrafię się zadyszeć przy rolowaniu na wałku!”. Trenerka uważnie wpatrzona w mój nadgarstek, reguluje minuty odpoczynku zgodnie z moim tętnem. Kilka przysiadów bez obciążenia i przerwa. Po pewnym czasie mięśnie miały już trochę siły, ale brakowało mi tchu, a serce waliło jak oszalałe (pulsometr wskazywał 160). Rzuty piłką? Wchodzenie na skrzynię? – puls 170, pierwsza przejażdżka na air bike’u – 182…

Minął rok. W czerwcu byłam w Bieszczadach. Teraz to ja czekałam na Męża na podejściach, wyprzedzałam dużo młodsze ode mnie kobiety, serce było na swoim miejscu, a zadyszka pozwalała rozmawiać. Od Anety nauczyłam się jeszcze jednej istotnej rzeczy, która w górach niezmiernie mi się przydała – do chodzenia używa się nie tylko mięśni nóg, ale również mięśni pośladków! Obecnie treningi rozpoczynam już nie na rowerku, a na „wiośle”. Interwały na air bike’u nadal bardzo męczą, ale robię więcej powtórzeń i nie osiągam „magicznej” sto osiemdziesiątki na nadgarstku. Ostatnio mierzone tętno spoczynkowe to 68 (w porównaniu do 98, jakie miewałam kiedyś to naprawdę spora zmiana). Tak naprawdę, to dopiero Aneta po jakimś czasie uświadomiła mi, żebym zwróciła uwagę na to, że podczas wykonywania ćwiczeń robię więcej powtórzeń, że tętno szybciej spada i nie jest takie wysokie. Ja nawet nie zauważyłam kiedy to się stało. Cieszyłam się z poprawiającej się sylwetki, z mniej przygarbionych pleców, z cofającej się hiperlordozy lędźwiowej, z coraz mocniejszego gorsetu mięśniowego. Wszystkie te zmiany znacznie poprawiły jakość mojego życia, które zawodowo spędzam niestety przy komputerze.

Wcześniej nie docierało do mnie to, że mogę cokolwiek zmienić nie ćwicząc „owianego legendami” cardio: nie biegając na bieżni, czy nie pędząc na rowerku. Obecnie czuję się gotowa, by znowu zacząć biegać. Poprawa wydolności sprawia, że nie poddaję się tak szybko. Choć nadal muszę zaczynać od marszobiegów, to daję radę przebiec więcej niż dawniej. Dodatkowo ten rok nauczył mnie cierpliwości i tego, że aby się nie zniechęcić, warto podzielić długoterminowy cel na kilka mniejszych, a czasem zwyczajnie przestać o tym celu myśleć. Skoro czujemy, że coś dobrze na nas wpływa róbmy to nie bacząc co się stanie, a efekty prędzej czy później się pojawią. Wówczas można planować „co dalej” i wyznaczać sobie kolejne priorytety.”